środa, 14 sierpnia 2013

75. A na imię jej było... Monika :)

Los zdaje się jednak podstępnie bawić ze mną, bo w momentach, kiedy zaczynam się już gorzej czuć - podsyła mi pierwiastek nadziei ;] Po w sumie dwóch miesiącach poszukiwań (nie licząc incydentu z Mateuszem) znalazłam dla nas współlokatorkę ;] No, właściwie to sama się znalazła i podjęła niezależną decyzję, ale tak czy inaczej kamień z serca i takie tam. Problem solved. 

Ale to jeden z nich. Inne są takie, że w poniedziałek byłam na kolejnej rozmowie kwalifikacyjnej i ciągle czekam na odpowiedź, ba! teraz to już dwa potencjalne miejsca pracy torturują mnie niepewnością. Tak bardzo chciałabym już mieć poczucie zarabiania na siebie, odciążenia rodziców i dania im pewnej satysfakcji....ech. Dalej idąc - siedzę wiec na tyłku w domu, nudząc się, choć próbuję wymyślać różne zajęcia. Co za tym idzie - nuda działa stymulująco na mój ślinotok i łakomstwo. Muszę się bardzo, bardzo, bardzo pilnować żeby nie podjadać a jeśli już to coś warzywno-owocowego.Gorszą konsekwencja nudy jest jednak jest pewna już niemal katatoniczna odmiana, kiedy to człowiek tak bardzo wtopi się w robienie rzeczy bezmózgich, że wołami go nie można zaciągnąć do jakiejkolwiek aktywności. No i tak właśnie się dzieje - przeputałam sobie dwa ostatnie dni, dzisiaj jednak powiedziałam "ho,ho,ho, cototonie" i przeskalpelowałam się. Musze wziąć się w garść i to stanowczo....

piątek, 9 sierpnia 2013

70. Czas wracać...

Daaaawno mnie tu nie było. Co więcej i gorzej - nie było mnie tu bo nie ćwiczyłam. Lipiec i początek sierpnia okazały się zwodniczymi miesiącami - wcześniej musiałam się Wam tłumaczyć z wyjazdu do rodziców, który wybił mnie nieco z rytmu a teraz (20 lipca) wyruszyłam do rodziców TŻ na żniwa i wróciłam w ten wtorek (6 sierpnia). Naliczyłam aż 21 dni bez zestawów ćwiczeń, choć muszę powiedzieć (nie broniąc się oczywiście), że ten czas spędziłam dość aktywnie i w dużej mierze na świeżym powietrzu. Nie to, żebym operowała kombajnem czy innym tego typu transformersem, ale wokół gospodarstwa jest całkiem sporo zajęcia :) Pomijając pomoc w kuchni i opiece nad 11-miesięczną Tośką to odnajdowałam się w zajęciach na zewnątrz. Pielenie chwastów, zrywanie ogórków, jabłek, karmienie "kłólików" - to rzeczy o których w przeszłości pewnie rzadko myślałam w charakterze przyjemności :) A teraz, po powrocie w wąskie ściany blokowiska czuję, że ta przestrzeń, ten ogródek i warzywniak to całkiem fajna sprawa - szczególnie w taką pogodę. Może wcale nie jest mi pisane być wielką panią z miasta a .... wielką panią ze wsi? :D Jako przykład mojej aktualnej "kondycji" mogę przytoczyć fakt, że kupiłam ostatnio pierwszego w swoim życiu "Działkowca" xD I omawiałam go z moją teściową in spe. 

No dobra, żeby  być całkowicie szczerym to przez dwa dni musiałam prowadzić traktor w trakcie zbierania słomy z pola ;] Mówię o tym jak o karze, bo nie lubię jeździć czymkolwiek gdziekolwiek a pojazdów mechanicznych wystrzegam się jak mogę, nawet jako pasażer. No ale mus to mus, zabrakło ludzi, ktoś prowadzić musiał - posadzili, wytłumaczyli i ... pojechałam xD chłopacy musieli się oczywiście nieco pośmiać ale i tak nie było najgorzej :) Może od tego zacznie się moje przełamywanie? Muszę, muszę, muszę nauczyć się jeździć - ale co z tego kiedy STRACH ma wielkie oczy? Ale do pracy potrzebuję czterech kółek i ostatnia rozmowa dobitnie mnie o tym przekonuje - facet wstrzymuje się z decyzja bo moim minusem jest właśnie brak czynnego prawa jazdy :(
Postanowienie z alkoholem oczywiście mi nie wyszło - dlatego nowa data startowa ustaliła się na 6 sierpnia. Jestem jednak słabego ducha i daję się łamać ludziom (no i samej sobie );/

Dzisiaj zaczęłam od skalpela, po takiej przerwie nawet on nie był jakiś specjalnie łatwy, ale nie jest też przesadnie źle. Parę dni, może intensywniejszego treningu, i będę w formie sprzed dwóch tygodni. Przyznam się też, ze dotychczasowe upały nie wpływały na mnie dobrze, więc i wymówkę od treningów miałam jak się patrzy. Teraz, gdy temperatura spadła o 10 stopni (łał, mamy nadal 25 w cieniu xD), da się to jakoś wytrzymać. 
Poniżej rozliczam się z lipca.


Podsumowując:
- 17 dni wolnych - toż to ponad połowa miesiąca! Hańba i wstyd. Wliczam w nie okres żniw, bo choć pracowałam fizycznie, to jednak tez popuściłam sobie z jedzeniem. Żyjąc na czyjejś lodówce trudno jest przestrzegać jakichkolwiek zasad, zwłaszcza że samo wyróżnianie sposobem żywienia stawia człowieka na celowniku ;]
- 4 x Mel B
- 2 x Jillian Michaels - to był mój eksperyment, ale bardzo fajny, niektóre z jej ćwiczeń nie pojawiają się ani u Ewy, ani u Mel B, dlatego muszę je przeplatać w jakimś sensownym układzie. 
- 5 x skalpel
- rower 17 km
- spacer 11 km

O wymiarach będę informować później ;] A na razie - trzymać za mnie kciuki, żebym się wzięła do roboty! :)

środa, 17 lipca 2013

47. Brak pracy = szajba

Nie jest ze mną dobrze, kiedy nie mam jasno określonych obowiązków... Nigdy nie spałam dłużej niż do 8, nawet w wolne dni - dzisiaj obudziłam się o 9... Nie potrafię się skupić na książce, uczę się angielskiego z podręcznikiem i programem - ale ile można? Plusem dnia dzisiejszego jest to, że poprawiłam (czytaj: zszyłam i przeszyłam) sukienkę tak, jak od dawna chciałam. Chyba znajdę w szafie wszystkie pozostałe ubrania, które miały jakieś drobne usterki i rozpocznę świetlaną karierę krawcowej --".


Rano (o ile to można jeszcze rankiem nazwać) zrobiłam SKALPEL i było w sumie naprawdę sympatycznie, nadal wysiadam szczególnie z tym wypadem nogi w przód i w tył, ale powoli, powoli chyba moje mięśnie jednak się wzmacniają. Włączyłam sobie energiczną muzykę, bo w sumie polecenia Ewy znam już prawie na pamięć i bardzo przyjemnie mi się ćwiczyło. Pogoda za oknem była piękna, aż chciało się wyjść, ale przełożyłam ten zamiar na jutro. Zrobię mały obchód po osiedlu,żeby zobaczyć, gdzie ewentualnie mogłabym pobiegać. Widzicie, z moim bieganiem jest tak, że nigdy nie biegałam w mieście :P Zawsze po dobrze znanych leśnych ścieżkach, ewentualnie plaży - ale to i tak tylko z kimś albo za bardzo jasnego dnia. Boję się ludzi w lesie, za dużo świrów spotykam. Ale mam zamiar zacząć truchtać i biegać, tylko potrzebuję jakich utartych szlaków w okolicy, nawet jeśli miałyby to być kilometrowej długości monotonne kółka. Poza tym w moim umyśle pojawiło się do razu pytanie: co się robi podczas biegu z kluczami?:P W tak ciepłe dni jak teraz, kiedy nie ma się bluzy ani kieszeni? Widziałam sympatyczne spodenki z zamykaną kieszonką na stronie Decathlonu, jednak zainwestuję w nie dopiero wtedy gdy będę pewna, że się przydadzą :)

Hit dnia dzisiejszego w kategorii żywność to potraktowany blenderem banan i dwie brzoskwinie, które pięknie skomponowały się z maślanką. Żadnego cukru, nic - a słodkie jak samo niebo :P

wtorek, 16 lipca 2013

46. Ryba wpływa na wszystko! :)


Zainspirowała mnie do tego zachwytu makrelka, którą wcięłam na kolację. Uwielbiam ryby, wszelkie ryby w rożnych postaciach, choć bez przesady - są takie przepisy, które uważam za marnotrawienie pysznego mięska. Generalnie to zawsze mam silne postanowienie zrobienia czegoś z makreli, odkrycia nowego przepisy, jakiejś sałatki, nowej pasty itd. - a zazwyczaj i tak kończy się na przełożeniu jej na talerz i powolnym wcinaniu tak, o! :P Można odebrać mi słodycze i czekoladę, ale niech nikt nie waży mi się odebrać tych przysmaków! Ludzie mówią, że dzięki temu widać, ze jestem znad morza ;] Bullshit, wśród moich znajomych z rodzinnych stron przeważają ci z awersja do ryby. Jestem jaka jestem i tyle. Cała moja familija zresztą uwielbia ryby morskie zwłaszcza, może kwestia wdrożenia od małego tu zaważyła. Wiem w każdym razie jedno - ryby są zdrowe i pyszne, i można je zrobić na tysionspinćet różnych sposobów, tak żeby każdemu dogodzić. No i co ważne - są dobre dla takich jak ja, chcących zrzucić wagę i zdrowo się odżywiać. A dla tych, którzy boją się ości polecam własnie ryby morskie, szczególnie flądry. Makrele, śledzie też są ok. 

Poza tym reszta dnia też w sumie dietetycznie - rano otręby z jogurtem naturalnym i brzoskwinią a na obiad gotowany kalafior i brokuł. Tym razem zrezygnowałam z ukochanej bułki tartej na rzecz ograniczania tłuszczu, który wchłania :( Ale i tak było dobre! :) Zmierzam też do końca butelki wody mineralnej, którą zaczęłam rano, więc i na tym polu jest sukcesik. To dobry dzień :) 

Dziś znowu ćwiczyłam z Mel B, myślę że w przyszłym tygodniu muszę przedłużyć trening do tej 1h15minut, które wychodzą po dodaniu ćwiczeń ABS i ćwiczeń całego ciała. Myślę, ze mnie na to stać powoli, a trzeba "naciskać" to ciało jeszcze bardziej, żeby ugięło się pod moja mocą (buahahahaha!). Ekhm :) Skoro już przy Mel B jesteśmy to chciałam tylko powiedzieć, że te niewinnie wyglądające ćwiczenia na ramiona są killerskie! Ło mamusiu, ćwiczę z dwiema butelkami Cisowianki i nigdy bym nie pomyślała, że takie obciążenie przy kilkunastu podniesieniach w górę będzie mi się wydawało olimpijska sztangą! Miejmy nadzieję, że się wyrobię, bo chcę przejść na większe ciężary a póki co - mięśnie jak u komara....


poniedziałek, 15 lipca 2013

45. Dodajemy nowe postanowienie!


I to bardzo, bardzo, baaaaaardzo trudne. Nie wiem jeszcze nawet jak mi z nim pójdzie, no po prostu nie wiem ;] Chodzi mianowicie o alkohol i jego wpływ na efekty i trwanie samego treningu. Wczoraj z TŻ popijaliśmy szampana oglądając filmy, doprawiliśmy to winem i było bardzo sympatycznie - żeby nie było że się zalałam w trupa :) Ale dzisiaj, ćwicząc z Mel B... masakra jakaś. Brak woli współpracy w moich mięśniach, nic, zero, nul. Walczyłam z tymi leniwcami, tylko że wydawały się bardziej zmęczone niż wczoraj (zapomniałam dodać, ze niedziela była moim dniem wolnym od ćwiczeń). Ograniczyłam już i tak piwo, ale teraz... cóż ja mam począć? Jak to sformułować? Pozbawić się alkoholu nic, zero, kompletnie? Czy zostać np. przy lampce wina, półlitrowym piwie i jednym drinku? Nie chcę zostać kompletną abstynentką :( A z drugiej strony wiem, że to co popijam cofa mnie jakby w treningu i pracy nad własnym ciałem. 

Mimo wszystko - spróbuję. Najwyżej będę się mocno kajać, jeśli przekroczę obostrzenia. A więc 15 lipca niech będzie zapamiętany jako początek mojej względnej abstynencji (zostanę przy tym kieliszku wina:P). Kurczę, jeśli nie "wychodzi się na piwo", to na co wyjść ze znajomymi, żeby nie było tucząco?;] Jakieś propozycje? "Hej, ruda, co powiesz na wypad na sałateczkę na mieście?" :P 

Dzisiaj intensywne przeczesywanie internetu w poszukiwaniu ofert pracy, połowu współlokatora/lokatorki ciąg dalszy i generalna zabawa w hydraulika - rozpieprzyła nam się bateria przy wannie ;/ Przy okazji umyłam całą porcelanę i wannę, więc sumienie czyściocha też mam załatwione. 

Kurczę, trzeba w ogóle ruszyć tyłek bardziej bo mam wrażenie, że stanęłam w miejscu z efektami :(  Niebawem więc postanowień ciąg dalszy!

sobota, 13 lipca 2013

43. Przystanek "Lenistwo" :)


Nie od ćwiczenia co prawda, ale jednak... poleniuchowałam dzisiaj :D Cały dzień deszcz nie dawał o sobie zapomnieć, tworząc niezbyt miłą atmosferę, wiec z radością oddaliłam się w odrębny świat gier RPG :) Nareszcie skończyłam podstawkę Neverwinter Nights, którą zainstalowałam jeszcze gdzieś na jesieni i nie miałam czasu przysiąść. Ja wiem, że niektórzy ludzie (jak mój TŻ:P) mają alergię na elfy, krasnoludy i smoki - ale cóż, ja pałam żarliwą miłością od czasów pradawnych, więc z radością gram w innej rzeczywistości niż nasza. 

Zresztą, bardzo dużo tam motywatorów :D Jeśli jest się zwolennikiem ras pięknych i smukłych, jak elfy wszelkiego pokroju, trudno znaleźć wśród nich kogoś z nadwagą xD W Neverwinter Nights jedną z najsmutniejszych ról gra też wspaniała wojowniczka, Aribeth de Tylmarande, której avatar zawsze staje mi przed oczami, gdy mam ochotę chwycić miecz i kogoś nim zdrowo zdzielić :) 

Muszę powiedzieć, że dzisiaj trening z Jillian Michaels nie poszedł mi tak gładko jak wczoraj. Może to kwestia pogody, może ogólnego samopoczucia które nie jest najwyższych lotów, ale byłam momentami bardzo zmęczona. No i nie dodałam tak jak wczoraj ćwiczeń Mel B, żeby się dobić bo miałam dość już po tej pół godzinie. Może zaraz, na dobranoc, dorzucę jakieś brzuszki i pompki? Sumienie mniej by bolało :P

Szukam dalszych urozmaiceń treningowych i postanowiłam zapoznać się z tym magicznym Insanity. ŁO MATKO PRZENAJŚWIĘTSZA, RATUJ NAS, MALUCZKICH!!! o.0 Trzeba być naprawdę szalonym, żeby do tego podejść, ale oczywiście wizja skończenia tego treningu zabłysnęła mi przed oczami jako piękna zdobycz :) Ale, ale... trzeba mierzyć siły na zamiary. Na razie męczę się przy takich mało ruchliwych zestawach, jak do tej pory, więc Insanity by mnie zabiło. Po drugie - potrzeba tam jednak nieco większej przestrzeni niż ten metr pomiędzy wersalką a biurkiem w moim pokoju :P Odkładam więc na razie z nabożnym podziwem ten zestaw na półeczkę, czekając aż moja kondycja pozwoli mi nie wyzionąć ducha przy pierwszym teście :) 
A propos kondycji, myślę nad zakupem skakanki. Pamiętam, że zawsze była moją zmorą, nienawidziłam skakania jako dziewczynka i nigdy mi to nie wychodziło - więc może byłaby fajnym sposobem na pozbycie się zadyszki i zrzucenie zbędnego balastu? Tylko znowu - jak ja to w bloku sąsiadom mam niby zrobić? :) Może powinnam zastanowić się nad wchodzeniem na teren pobliskiej podstawówki, maja tam tartan, więc ie obciążałabym tak kolan. Może, może.

Edit:
Dorzuciłam jeszcze 200 sztuk różnorakich brzuszków, minutę planka, i po 40 "machnięć":P na każdą nogę z  dwóch ćwiczeń na pośladki ze Skalpela. Teraz mogę iść w spokoju spać :P

piątek, 12 lipca 2013

42. Deszczowo mi.

Hej, hej, hej - pada cały dzień! I nie jest mi z tym źle, brakowało już tego deszczu. nie m burzy, nie ma gradu, klęski żywiołowe omijają to pobłogosławione zapachem piernika miasto. Co prawda ciśnienie poleciało na łeb, na szyję i poranna kawa była jak podłączenie się pod kroplówkę. 

Trochę przemęczyłam angielski, poszły kolejne dwa rozdziały podręcznika. Z racji odzyskania telefonu ośmieliłam się wysłać kilka życiorysów do potencjalnych pracodawców - ba, kto nie chciałby takiego skarbu jak ja? O dziwo, po godzinie dzwoni telefon - pan prezes fundacji do której aplikowałam - i jakoś tak burczy - pyta: "na jakie stanowisko pani aplikowała bo kilka ogłoszeń dałem". Odpowiadam spokojnie na jakie, pyta następnie o doświadczenie. Tłumaczę, że 8 miesięcy robiłam bezpłatne praktyki chcąc się czegoś nauczyć. Na co on : "to z czego pani żyła przez ten czas? rodzice?" xD No to mnie zgasił jak zużytego papieroska.  Cóż, trzeba się przyzwyczaić, zanim znajdę robotę pewnie jeszcze wiele takich rozmówek mnie czeka. 

Czas na meldunek postępów - wzięłam się dziś za 30 day shred z Jillian Michaels. Bardzo ciekawa odmiana, muszę tylko uważać na kolana bo znowu lewe w którymś momencie zaczęło pobolewać. nie mam oczywiście hantelków, ale wiedziona doświadczeniem nabytym z Mel B chwyciłam po prostu butelki z wodą, choć cholernie niewygodnie się je trzyma :) 

Jillian sama w sobie jest czymś pośrodku Ewy i Mel B :) Ma więcej energii niż ta pierwsza i jest mniej "rozwrzeszczana" niż druga :) Często zwraca uwagę na potencjalne błędy i dopinguje. Jednak gdy skończyłam te 27 minut to było takie "To już?!" i czując, że mam jeszcze zapas energii zrobiłam sobie 15 minut treningu całego ciała z zestawu Totally Fit Mel B. I wtedy już poczułam się spełniona :) Na pewno nie będę robić zestawi Michaels dzień w dzień, bo znudzi mi się tak samo jak Skalpel, ale mam kolejną alternatywę do swoich treningów. 

Na koniec i miły piąteczek jedna z piosenek, które często za mną ostatnio chodzą - Mela Koteluk "Spadochron". Miłego weekendu!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...